Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Barbara Tryźnianka.djvu/074

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wi, więc wyczerpawszy wszelkie przedmioty interesujące, zeszli do gospodyni — wzięli adresy doktorów, urzędu i odjechali — spojrzawszy na zamknięte okna mieszkania na piętrze, z żalem, że już dziś tam nie wejdą, nie odczytają testamentu.
— W każdym razie, — dobrze, że zostawił rozporządzenie — i że tę babę nam polecił. To dowód, że fundusz nasz, kiedy są legaty! — tryumfował pan Feliks.
— Możemy na conto wpaść na godzinę do kasina w Monte Carlo — i spróbować szczęścia! — rzekł Tomek, patrząc na zegarek.
— Spróbuję dotrzeć do doktorów — a ty — jeśli chcesz — możesz tam jechać. Tylko bądź ostrożny — zgodził się ojciec.
Rozłączyli się tedy na dworcu — i Tomek po północy wrócił zaledwie do hotelu.
— I cóż? — spytał ojca.
— Wszystko idzie, jak z płatka — opowiadał rozpromieniony pan Feliks. — Doktór był uprzedzony przez nieboszczyka o moim przyjeździe — i miał polecenie, żeby mi we wszystkiem dopomódz. Jutro rano będzie ze mną w urzędzie — i jeśli moje dowody będą dla nich dostateczne — jutro dostaniemy się do mieszkania.
— No — a ty? Przegrałeś?
— Wygrałem pięćset franków! — rzekł Tomek, wyciągając z kieszeni garść złota.