Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Barbara Tryźnianka.djvu/067

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Czy ojciec znał dobrze stryja? — zagadnął Tomek zamyślony.
— Za młodu — tak, ale potem, gdy pojechał na studya, do Paryża, tośmy się rozeszli. Dziwak był — egoista, nieużyty.
— Właściwie zatem, skąd ojciec jest tak pewny, że nam zostawił miliony?
— Komużby?
— Mógł mieć kochankę, dzieci. Zresztą mógł nic nie zebrać.
— Wiem napewno, że nawet w Paryżu uchodził za bardzo bogatego. Dowiadywałem się przecie. Żadnych stosunków ani kobiet nie było. Jestem pewny, że umarł bez testamentu.
— Jeśli ojciec pewny — to jakbyśmy mieli pieniądze w kieszeni. Spróbujemy szczęścia w ruletę — nieprawdaż — i wrócimy tu własnym automobilem. A conto może mi ojciec da dzisiaj sto rubli.
Pan Feliks w takiej chwili nie miał nic do odmówienia — i Tomek wetknąwszy pieniądze do kieszeni — poszedł do siebie, po drodze w korytarzu mrugnąwszy na Zuzię.
Tej nocy świeciło się do późna w sypialni państwa. Pan Feliks nie mógł ani się położyć, ani uspokoić.
Jak powódź — perspektywa miliona zalewała jego duszę, tworząc coraz bujniejsze myśli i marzenia, a pani Feliksowa słuchała go — niema z rozkoszy — olśniona!