Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Atma.djvu/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

opieki; a jeśli się ubieram przyzwoicie, to robię to dla ciebie. Nie mogę być szurgotem i abnegatką. Zresztą ubieram się i jeżdżę za swoje pieniądze.
Tu zaczęła się trząść i szlochać, łamiąc ręce rozpacznie.
— Anielko, zastanów się! O co, dlaczego tak się wzruszasz? Czem cię dotknąłem? Przecie nie możesz brać mi za złe, że chciałbym z tobą żyć, pracować, jak wszyscy ludzie żonaci, mieć własny dom.
Pochylił się, chciał ją ująć za rękę. Usunęła się, wołając wśród łkań:
— Chcesz mnie zabić, zadręczyć... nie masz serca, litości. Ach, ja nieszczęśliwa!
Wstał zniecierpliwiony.
— A więc zostań! Nie zmuszam cię, ani żądam ofiar. Będzie, jak chciałaś!
Wyszedł z pokoju, z domu, na miasto — załatwił parę interesów, pojechał na kolej — wprost do Zacisza, przygotowany na walkę.
Cisza trwała jednak cały tydzień — aż wreszcie pewnego dnia, gdy pracował w biurze fabryki, zjawił się stary Taubert.
Przywitali się, rozmówili o bieżących sprawach, jak dwóch solidnych spólników, a gdy się temat wyczerpał, teść rzekł:
— Anielkę zostawiłem w Warszawie ciężko chorą.