Strona:PL Maria Konopnicka - O krasnoludkach i o sierotce Marysi.djvu/065

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nazajutrz baba i kota i Kruczka w komorze zamyka, garnki w piec wstawia i do sąsiadki idzie.
Posiedziała trochę u sąsiadki, pogadała, wraca, a tu sądny dzień w chałupie!
Kot z psem drą się w komorze tak, że aż sierść pod pułapem lata, a w izbie piec otwarty, garnki próżne, rynka wylizana z omasty, jakby ją kto umył, a dzieciak w kołysce krzyczy, aż się rozlega!
Chwyciła się baba za głowę z wielkiego frasunku, ale ją zaraz potem złość wzięła, więc tylko pięść o pięść trzasnąwszy, mówi:
— Czekajże, zła psoto! Już ja cię upatrzę!
I cała w myślach do kołyski podeszła, bo ów podrzutek darł się w niebogłosy.
Karmi go biedne matczysko, a łzy jej kapią z oczu, gdy na dziecko spojrzy: tak jej się Jaśko odmienił! Dawniej z nim przed chatą siadała na progu, a kto przeszedł, to chwalił, jako że takiego dziecka daleko było szukać.
Teraz go ludziom pokazać nie śmie, takie się zrobiło poczwarne straszydło.
Nie uśmiechnie się, nie zagwarzy, rączek do matczynych korali nie wyciągnie, tylko leży odęte, namarszczone, łyse, jakby co starego.
Rość też nie rośnie, tylko ta głowa wielka i ciężka sterczy mu jak dynia.
Istna pokraka!
Już mu i urok odczyniała, trzy węgielki żarzące, trzy kruszyny chleba na wodę rzucając; już go i w hebdzie kąpała, które to ziele od złych oczu bardzo jest pomocne; już go i baźkami z kwietniowej palmy okadzała, i wiórzyskiem z wypróchniałej wierzby, co na rozstaju rosła, — nic nie pomogło.