Strona:PL Maria Konopnicka - O krasnoludkach i o sierotce Marysi.djvu/063

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tam siądzie, a jak się zagada, to i o garnkach niepomytych i o chustach niepopranych, o wszystkiem przy owem gadaniu zapomni, nawet o Jaśku.
Wpadły raz Krasnoludki do izby, patrzą: drzwi otwarte, gospodyni niema, prosięta po kątach ryją, a dziecko w kołysce płacze.
Zaraz je chwycili, do swego podziemia zanieśli, a swego Podziomka, brodę mu pięknie zgoliwszy, w kolebkę włożyli.
Przychodzi matka, patrzy, co za dziecko takie? Głowa jak dynia, twarz pomarszczona, oczy na wierzchu, a nogi krótkie, jakby u kaczęcia.
Przelękła się baba.
— Tfu! Na psa urok! — mówi i oczy przeciera, bo myśli, że jej się tak tylko wydaje.
A ten jak nie wrzaśnie: — jeść!
— Jaśku! — mówi matka — Jaśku! — a on patrzy tylko na nią z podełba i krzyczy: jeść i jeść!
Nakarmiła go, ukołysała, myśli: spać będzie. Ale gdzietam! Ledwie baba na krok od kołyski, ten w krzyk: jeść i jeść!
Było tego do wieczora jeszcze z dziesięć razy. Zachodzi baba w głowę, co się dziecku stało, że taki nienajadek z niego, ale się domyśleć nie może. Włożyła mu w jedną rękę kawał chleba, w drugą marchew — no, usnął jakoś.
Ale nazajutrz, skoro świt, to samo: jeść i jeść!
— A czy cię wilk ślepiami obświecił, że się też najeść nie możesz! — myśli baba, karmiąc go, a precz się dziwuje, co za odmiana taka! Toć ten Jaśko dotąd jadł tyle, że i za wróbelka nie pojadł, a teraz głodny ciągle.