Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye serya trzecia 316.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

„Pójdź, o najdroższa! — rzekł w tkliwem wzruszeniu —
Obacz, czy skarb mój zając cię nie zdoła…
Oto dyadem, co w włosów twych cieniu
Ma błyszczeć, na kształt miesięcznego koła…
Oto korona — kamień przy kamieniu —
Co była godną matki mojej czoła
Dotykać — teraz, błogą ma nadzieję,
Że w niej młodzieńcza księżna zajaśnieje.

„A oto pierścień, co jak słońce płonie;
Syn go najstarszy brał z ojca i dziada,
By z nim ozdobić tę, która na tronie,
Jak monarchini, przy boku mu siada…
A jak ten klejnot, tu, w całej koronie
Równego nie ma, tak dla Kalilbada
Tyś jest jedyna!… o daj mi swą rączkę —
I weź na wieczne śluby tę obrączkę!”

Tu się pochylił — i gibkim ramieniem
Objął ją — w usta całując… Pobladła —
I ze śmiertelnem jakiemś przerażeniem
Nagle mu do nóg na dywan upadła,
Kolana jego rączek swych pierścieniem
Objąwszy, z twarzą jakby u widziadła
Białą… Usta jej: „łaski!” — wyszeptały,
A on stał przed nią, drżąc z wzruszenia cały.