Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye serya trzecia 313.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Znacie szafiry?… o nie! — te nie żyją…
Leśne fijołki?… nie! — te są zbyt płowe…
Wrześniowe niebo, gdy błękity piją
Różaność wschodu — i rosy perłowe?
Zimne… zbyt zimne!… Jakże więc i z czyją
Pomocą znajdę porównania nowe?
Chyba z poety tego wezmę słowo,
Co w Capri zwiedził grotę lazurową.

Ten, kto na płaskiem czółnie pochylony
Przepływał popod zębate granity,
Wie, jaki zachwyt, z trwogą połączony,
Budzą tam blade, kryształowe świty…
Wtem pluśnie rybka, grzbiet swój prześwietlony
Odbłyskiem słońca niosąc w wód błękity…
Wtedy lazury drżą blaski takiemi,
Że nic równego — na niebie — i na ziemi,

Chyba — Giulnary oczy, które płoną
Wstydliwie rzęsy przyćmione długiemi
I jeśli śniade lica, pod koroną
Czarnych warkoczy, zdradzają krew ziemi,
Przecież, że z wieszczki została zrodzoną —
Kto raz się spotkał z oczyma takiemi.
Pewno nie wątpił — i nie szukał fary,
By w księdze metryk znaleść dowód wiary.