Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye serya trzecia 289.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Rzekł to i wyszedł. Jakby piorun psotny
Padł nagle z nieba i brwi mu osmalił,
Tak strętwiał wezyr; umysł jego lotny
Był porażony; spojrzeniem się żalił
Negrowi, który błysk jakiś przelotny
Miał w czarnem oku — i fajkę wciąż palił.
„I cóż ty na to”? — rzekł do powiernika. —
„Dawno wiedziałem, że książe ma bzika”.

Tegoż wieczora, gdy w chłodnym ogrodzie,
Spoczął Kalilbad, nadszedł Mufty siwy,
O długiej, białej, jak śnieg górski, brodzie,
Prosząc o posłuch. Starzec ten sędziwy
Niejedną duszę w świętym swym zawodzie
Chwale Allaha pozyskał; nie dziwy,
Że za igraszkę miał sobie dziecięcą
Z dziwnych mar głowę uleczyć książęcą.

Nie chcąc jednakże tak obces napadać,
Zasiadł do fajki — i sorbetu czary,
I krotofilnie począł opowiadać
Dworskie i miejskie plotki nie do wiary,
I anegdotki, które umiał składać
Naprędce; wreszcie wytykał przywary
Młodego wieku, skarżąc się, że zawsze
Obłęd ogarnia umysły najprawsze.