Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye serya trzecia 024.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

A przez otwartą u wejścia arkadę
Bił dzień i sypał złociste swe pyły,
I gasł odbity o czoła te blade,
O oddech izby tej zgniły.
Spojrzało chłopię. W kąt izby stłoczeni,
Nadzy, wychudli, z sińcami na grzbiecie,
Leżeli jedni napował, jak śmiecie,
Inni się snuli — jak cienie.
Młody straceniec zwiędłemi klął usty,
I toczył pianę i wił się na ławie,
A nędzny starzec piosenkę rozpusty
Śpiewał ochryple i łzawie.
W głębi, pod ścianą, z rękoma wbitemi
W gęstwinę włosów, z płomieniem na twarzy
Siedział niewolnik i patrzał ku ziemi
Zagasłym wzrokiem nędzarzy.
I zwolna oczy podnosił jak miecze,
Aż nagle niemi uderzył w Glaukona,
I drgnął, i resztki uczucia człowiecze
Warem podeszły do łona.
I pochylony, jak strzała napięta,
Wstał dysząc ciężko z swojego tapczana,
I podniósł ramię, a pięść wyciągnięta
Stężała przy piersi pana.
— Idź!... Idź!.. Idź!.. — krzyknął. Za pierwszym mu razem
Głos jako łańcuch zgrzytnął zardzewiały,