Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 7 224.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Dalej! Naprzód! Przed siebie! Ciągle przed siebie!

Ogień niosę! Ogień niosę, z którego Zeus piorun swej władzy uczynił! Ogień niosę, który ludzi bogom równymi zrobi!

Ogień niosę! W cień i zimno i skrzepłość śmierci — ogień niosę!

Do grodów, do siedlisk ludzkich wejdę, na cztery strony świata go rozdzielę, na cztery wichry rozdmucham, na cztery słońca rozpalę!

I będą ludy szły i uczynią ogniska wielkie i mnogie; a nędzarz zatli u nich żagiew swą i pójdzie, niosąc przed sobą boskość swoją, równy twojej boskości, Zeusie nieśmiertelny wieczny!

Ludy i wieki widzę... Ludy i wieki ogniem znaczone idą...

Harfa światła brzmi okręgiem globu, od nocy do brzasku, od jutrzenki do zorzy, od świtu do zachodu słońca.

Jaśniej... Coraz jaśniej... Ustępują mgły nocy i błędne tumany. Jak zasłona oblubienicy spada opar siny z łona ziemi. Coraz, coraz jaśniej...

Co tam majaczeje w dali?

Nie jestże to Kaukazus siny? Nie jegoż to śniegi wieczyste, rozwidnione świtem?

A na nich... Co to?

Nie postaćże to moja rzuca swój cień czarny, długi?

Jak dziwnie cień się kładzie! Człowiek na skałę rzucony i przykuty do niej nie inaczej mógłby wyglądać. Szczególne widzenie!

Sęp, który nad głową moją krąży, złudzony podobieństwem, pada na pierś odbitego od zorzy rannej