Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 5 276.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

A na nim płótna, pod zorzą tęczowe,
I te światełka, co jak ostrowidze,
Z marmurowego patrzają wybrzeża,
I czuję włoską noc, jak idzie świeża...

Wiec niby bajka, złotem malowana,
Pełna różanych świateł, co się sączą
Z przechylonego róż wieczornych dzbana,
I mar, które się w pocałunkach plączą
I rozplątają — powiewne — do rana
Pod mgły i rosy perłową opończą —
Ta mi się powieść w pamięci została,
Przez pół w płomiennych łunach — przez pół biała.

Po górach dzisiaj i lasach błądząca,
Znów o niej myślę bez woli i chęci;
Tak piosnka, niegdyś słyszana, potrąca
Pełną drgnień harfę echową pamięci;
Tak twarz, dojrzana przypadkiem z tysiąca,
Rysami swymi do myśli się wnęci —
I będzie wodzić oczyma za tobą,
Póki się z żywą nie spotkasz osobą.

Więc żeby przerwać te halucynacje,
A także może z innego powodu
(Najistotniejsze zataja się racje —
Rzecz dyplomatom wiadoma zachodu),
Pragnę w króciuchną tu zamknąć narrację
Tę powieść, która wcale nie jest z lodu,
Lecz z alabastrów raczej, gdzie wstawiono
Płomień, co w różę zamienił im łono.

Signor Barrili, ty chciej mi przebaczyć,
Że jak jedwabnik o listki morwowe,
Przyszłam się z piórem o ciebie zahaczyć
I ciągnąć moje włóknienia tęczowe