Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 5 242.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

A czarę pomsty na wody wylewa...
Już byłem harfą, co drży i co śpiewa,
I miałem serce, jak kamień spękany,
Co nie ma krwi ni łez, ale ma rany.
A kiedym dumał tak, uczułem nagle
Gorący oddech, co mi podniósł włosy.
Jak łódź, tchem morza chwycona pod żagle,
Chwieje się, pręży i puszcza na losy,
Tak ja powstałem, już pełen płomienia
I wnętrznych głosów i żaru i drżenia,
I pędu w sobie...
Przede mną, u proga,
Postać się jakaś przejrzysta bieliła.
Ledwom ją uczuł, już była mi droga,
Już mi szły od niej moc jakaś i siła,
Już serce drżące z piersi mi się rwało
Za tą dziewiczą, milczącą i białą.
Ponad jej czołem, jak tchnienie wilgotne,
Gdy na zwierciadło rzuca pary mętne,
Takie się światło paliło ulotne,
Bez złotych blasków, przyćmione i smętne.
Wielem zapomniał od onej godziny;
Lecz dotąd widzę ten u jej warkoczy
Miesięczny płomyk, srebrzysty i siny,
A także głos jej pomnę — i jej oczy.
Oczy to były, jak gwiazdy zgaszone
We łzach i były dziwnie zadumane;
Mogły przed Bogiem brać świat ten w obronę
I wzejść bławatkiem nad pola orane
I duszy sięgnąć tajemną swą władzą...
Już czułem, że mnie te oczy prowadzą,
Choć jeszcze usta, jak pąki zamknięte,
Nie odsłoniły słów — ciche i święte.
Czy znasz anioły, które w polu głuchem
Nad mogiłami po rozstajach płaczą,
Jakoby brzozy szeptały tam z duchem,
Albo wiatr trącał o lirę śpiewaczą?