Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 5 237.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wieczorem wrócił Paweł. Padł na ławę,
Jakby mu nogi odjęło. Ni słowa
Do mnie, do dziecka, nie spojrzał na strawę,
I tylko wzdychał... aż zwisła mu głowa
I zasnął. Myślę: Ot, tobie nieboże,
Ni jednej nocki nie zażyć po woli...
A tak się smucę czegoś, tak się trwożę,
Tak mi na sercu coś cięży, coś boli,
Że czego dotknę, to z ręki mi leci...
Aż północ przyszła i kur zapiał trzeci.
Więc jęłam zwłóczyć ze siebie już szmaty,
Szepcąc pacierze przed Świętą Panienką...
Kiedy wtem piasek zaskrzypiał u chaty,
A ręka jakaś stuknęła w okienko...
O moi ludzie! różne ja widziała
Ręce na świecie, od kiedym jest żywa,
A żadna przecie nie była tak biała
I taka jasna, taka wyraźliwa,
Jak ta, co przyszła nocą budzić śpiące,
A miała palce, jakby wołające
Na wielki Boży sąd...
...Krzyknęłam z trwogi
A Paweł ocknął i skoczył na nogi.
............
............
............
Lasy — wy, lasy — wy, zielone bory!
Oj, biły po was wichry onej wiosny...
Chodziły po was tęcze i kolory
I w wielkich ogniach stały wasze sosny...
I wielkie szumy po was się nosiły
I wasze gąszcze zrobiły się jasne
I dziwne się w was jagody zrodziły
I były od nich mchy i trawy krasne...
Oj, kukały wam kukułki żałosne,
Oj, ciągły do was żórawie na wczasy...