Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 2 201.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ku brzegom mglistym i smętnym, daremno
Głos twój unosi w noc głuchą i ciemną.
Co przeszło — przeszło. Duch nigdy nie wraca
Po swych płomiennych śladach; jego droga,
Jak tęcza, za nim zwija się i skraca
Na kołowrotach, co tkwią u stóp Boga.

O! gdybyś wszystkie tęsknoty swej siły,
Co próżno mdleją u każdej mogiły,
Wytężył w przyszłość, gdzie życia moc pała...
O! gdybyś podniósł ramiona i oczy
Tam, skąd już bije blask świtu proroczy,
Co duchy z nędzy wyjarzmi i ciała...
I gdybyś trwał tak, ku jutru zwrócony:
Ty, o mój bracie, i ja i miljony
Tych, którzy płaczą i życia klną brzemię,
Ujrzelibyśmy, iż przyszłość ta czeka
Na pożądanie gorące człowieka,
By wstrząsnąć pióra — i wzlecieć nad ziemię!

X.

Z długiej się nocy ku światłu obrócić —
Wiem, jak jest ciężką pracą, a jak twardą.
Bo nam się trzeba, jak płomień, wyrzucić
W górę z ogromną siłą i ze wzgardą
Dla tej małości, co nas chce zawrócić
I zdjąć nam z czoła ostatnią myśl hardą,
Myśl, co się blasków paliła koroną
Nad każdą głową wielką — a zelżoną,

Do tych błękitów, co stoją nad nami,
Tak uciszone i tak obojętne,
Z Jakóbowymi drabiny szczeblami[1],

  1. »I śniło się Jakóbowi, a ono drabina stała na ziemi, a wierzch jej dosięgał nieba; a oto aniołowie boży wstępowali i zstępowali po niej«. 1 Mojż. 18, 12.