Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 1 227.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Rozsypują się krągłe, ociężałe
I od błyskawic łuny złote całe?
I czy znasz chwilę ucisku i trwogi,
Oczekiwania na zgrozę nieznaną,
Gdy duszę, wężem płomiennym smaganą,
Obłęd porywa w wir ciemny, złowrogi?

Taki świt cichy marzeń i tęsknoty
I taka burza, w zawiązku swym wrząca,
Jako dwie czary, z których jedna mieści
Napój słodyczy i upojeń złoty,
A druga, pianą rubinów kipiąca,
Pełna rozkoszy szałów i boleści,
W noc tę zmieszane, jak dwie wrogie siły,
Usta Scypiona zarzewiem paliły.

Dumał i dziwne, bezsenne marzenia
Przykuwały go do namiotu wnętrza...
A ta noc klęski, łun pełna, bez cienia,
Wydała mu się od ognia gorętsza,
Od lwa potężniej za piersi szarpiąca
I taka tęskna i taka bez końca,
Że padł na łoże, zmęczony, omdlały,
I czuł, jak w mroku oczy mu pałały.

Wtem gwar się rozległ u wnijścia i nagle
Purpurowego namiotu zasłona
Wzdęła się, niby wichrem parte żagle...
A legjonisty żelazne ramiona
Wepchnęły w ogniach schwyconą Kartagi
Brankę, co jako srebrna nocy strzała,
Którą z błękitów księżyc ciska ziemi,
Błysnęła w cieniach, rąbkami białemi
Kryjąc panieńskie wdzięki swego ciała,
Tak, jak się w listki kryje pączek nagi...