Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 1 226.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Rył mu na sercu nagiem prawo swoje
I objawiał się w oddalonym gromie
I niósł ze sobą wichrów niepokoje...
A tak potężną była jego mowa,
Ze Scypjon w ciszę nocy zasłuchany,
Przestawał myśleć o wojnie, o Romie,
O Kartaginie, co jak męczennica,
Na wielkim stosie dziejów się paliła,
I drżał i szeptał przerywane słowa
I tak się płonił, jak młoda dziewica,
Co po raz pierwszy »kocham« wymówiła.


V.

Czy znasz tę chwilę srebrzystą, różową,
Gdy wschód unosi zasłonę nad głową
Śpiącej jutrzenki i zwolna odchyla
Obłoczki lekkie, jak skrzydła motyla,
Gdy ranek, w białe zasłony spowity,
Dyadem rosy kładzie w ptasząt gwarze,
Gdy ziemia, ze snu ockniona, marząca,
Tęskne ramiona wyciąga w błękity,
Z mgły wznosząc srebrne, dymiące ołtarze,
Na cześć wielkiego bóstwa życia — słońca?...
I czy znasz chwilę, gdy dziwna tęsknica,
Której nikt nazwać, ni ująć nie zdoła,
Łunami świtu wybija na lica
I upojeniem opromienia czoła?...
Czy znasz ty chwilę tę, przed burzą samą,
Gdy wicher gońcem widnokrąg oblata,
A słońce z twarzą bladą i zagasłą
Zda się upiorem zjawionym z za świata,
Gdy grom daleki potężnych salw hasło
Przesyła drżącej w wnętrznościach swych ziemi,
Gdy cień zapada płachtami grubemi,
A pierwsze krople dżdżu perłową gamą