Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 1 220.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Przechodzień ledwo chciałby rzucić okiem —
Wszystko to biedne, zużyte, wytarte
I tylko tyle, co krwawa łza, warte,
Wiosło i odzież i łódka i sieci
Są wielkim skarbem — wielkiego nędzarza.

On się docisnąć wśród ludzkiej gromady
Nie mógł do chleba innego; więc, cichy,
Odszedł na stronę. I gdy godownicy
Życia wznosili kipiące kielichy,
Stał nagi, głodny, spragniony i blady...
Aż związał sieć swą i zbił łódkę małą,
Wystrugał wiosło i odtąd wśród trudu,
Z kapryśnej fali wyławiał kęs chleba...
I tylko śledząc wiecznie tajemnicy
W głębiach wód rwących, źrenicą zdrętwiałą
Odwykł spoglądać na lazury nieba,
Tylko pracując, przestał czekać — cudu.


III.

Lecz cud się właśnie stał! Tu, dziś, przed chwilą...
Tam, kędy Rodan, jak ptak biały, leci
Przez skalne progi, co próżno się silą
Namiętny nacisk ten powstrzymać wody,
Blady nasz rybak zarzucił swe sieci
I w smutnych myślach tonął nędzarz młody.
Ach, kiedy starość zgrzybiała i drżąca,
Z dala od życia rozkoszy i bólów,
Jako roślina żyje wkorzeniona
Siłą nałogu do ziemi tej łona,
Nic już nie pragnąc prócz chleba dla ciała,
Mniej to jest strasznem... Lecz gdy młodość świeża,
Z której sam Bóg chciał dać swej ziemi królów,
By jako orzeł leciała do słońca
I świat ten piersią własną naprzód pchała,