Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 1 208.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
VIII.

Zaledwie morze wygładziło lica,
Padł drugi kamień, jak zatruta strzała,
I przyniósł z sobą słowo: »Zalotnica!«
Głośne, syczące. — Żeglarka powstała,
Strząsając z szaty rozbryzganą pianę,
I obracając oczy zadumane
Na brzeg, gdzie ryczał tłum wściekłością zdjęty.
Biały kwiat z włosów rzuciła w odmęty
I rzekła: »Oto broń moja jedyna...
Widzę tu sędziów — ale gdzie jest wina?«
Słowa jej z fali zmieszały się szumem
I powróciły, w pół drogi odbite
Gradem kamieni. Rozwścieczonym tłumem
Falton dowodzi, on najtrafniej ciska...
Patrz! kamień z rąk mu, jak z procy, wypryska
I trafia ramię żeglarki odkryte,
Przepaskę ciału dając koralową...
Porwał się Numid i jak lew zraniony,
Ryknął, pustynię wspomniał i swobodę...
I drgającemi czarnemi ramiony
Wyrwał maszt z łodzi, okręcił nad głową
I z świstem rzucił przez spienioną wodę
W sam środek tłumu.
Ruchem monarchini
Wstrzymała Klaudja dzikiego wioślarza.
— »Stój !« — rzecze — »Jowisz sąd nad ziemią czyni!...
Niechaj się słaby nigdy nie znieważa
Walką z silniejszym... chcę cierpieć dostojnie«.
A potem, wzniósłszy piękną głowę hardo
I wodząc okiem po tłumie z pogardą,
Wsparła na sterze rękę swą spokojnie
I rzekła: »Wielki ojców moich Boże!
Sądź mnie tu, teraz, wobec tego ludu!
Jeślim się żadną nie zmazała winą,
Ty spotwarzonej daj świadectwo cudu: