Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 1 085.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

A do niej mówię: »Słuchaj, moja miła!
Gdyby już miłość takim grzechem była,
Czy myślisz, żeby twój stróż anioł biały
Własną swą ręką, jak mgiełka przejrzystą,
Ust mi nie zamknął, by nie całowały
Tej, którą niebu on ma oddać czystą?
Ale to nie grzech! wszak kocha się w tobie
Słowik z olszyny... wszak całujesz bratki...
O! daj mi rączkę!... nic złego nie zrobię...
O! pozwól usta: patrzą tylko kwiatki...«


XI.

Aż wtem wieczorny powój się rozchyla
I pokazuje śpiącego motyla...
Czy tylko spał on? Och! bardzo być może,
Iż psotnik wybrał to błękitne łoże,
Aby podsłuchać, co też mówi dwoje?...
Poranek sprawdził nasze niepokoje:
Ten zdrajca motyl po całym ogrodzie
Rozniósł na skrzydłach tę naszą rozmowę,
Zarumieniony obłoczek na wschodzie
Powiał ją dalej... stokrocie różowe
Zbiegły się w kupkę gwarzyć o nowinie...
Wietrzyk pośpieszył poszepnąć ją trzcinie...
A stamtąd muszek rozbrzękło ją grono...
Tak idąc, doszła aż do ludzi pono.


XII.

Przyszły dni ciężkie: byliśmy zdradzeni!
Skośne spojrzenia, nakształt długich cieni,
Padały na nas, zimne i kolące...
Jam koił, tulił ptaszę moje drżące,
Ale sam w duszy pokoju nie miałem.
Pełno się wokół ocknęło zawiści:
Żółty tulipan uniósł się z łodygi