Cień błędny miga i ściślej jednoczy
Nasze ramiona i wymowne oczy.
Mybyśmy może nawet byli inni,
Mniej rozmarzeni i dłużej niewinni,
Gdyby zwyciężać przyszło tylko siebie.
Ale już wszystko, na ziemi i niebie,
Razem na naszą sprzysięgło się zgubę
I ta nas wiosna zdradziła urokiem...
Zioła roniły takie wonie lube,
Księżyc tak wabił brylantowem okiem...
Poemat szczęścia brzmi w powietrza fali,
Wieczór nam daje jakieś tajne hasła,
Słowik piosenką swej lubej się chwali
I znosi puchy kwiatowe do gniazda...
A tam, z błękitów spadająca gwiazda,
Co może była strąconym aniołem,
Leci tuż do nas i nad białem czołem,
Jakby zła wróżba, upadła — i zgasła.
Nim dziewczę młode, idąc do kościoła,
Ułamie różę i przypnie u czoła,
Chwilę nad krzakiem zadumane stoi,
Aż się w sumieniu własnem uspokoi:
Zerwie, nie zerwie? Na gałązce jeszcze
Długo żyć może ta różyczka biała,
Którą zielona wiosna wychowała;
Lecz, raz zerwana, umrze. Tak ja pieszczę
Trwożnie jej rączki, jak łabędzie puchy,
I patrzę w łezki, co jej w oczach stoją,
I mówię sobie: »My jesteśmy duchy...
Ta moja, nigdy, och! nie będzie moją!«