Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 10 391.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Dyszel na dyszel przeciw siebie wpadną,
Że nie rozczepi ich nikt, mocą żadną.

Nie przebijałem[1] onego poswarku.
Człowiek, wiadomo, wykrzyczeć się musi,
Czyli to w polu, czyli na jarmarku;
Jak nie — chrzypota po nocach go dusi.
Dopirz, jak huknie, aż trzasło mu w karku,
Zdrów! Więc nie lubię onych cichych trusi...
Świat-ci nie klasztor, gdzie «Na milczka»[2] dzwonią,
A w Polsce miejsca głosom dość — nad błonią.

Aż kiedy wrzawa urosła na piekne,
Jak ciasto w dzieży, gdy dojdzie po wręby,
Jakże nie chwycę stołka, jak nie sieknę
W dźwierze!... stanęli, otworzyli gęby,
Patrzą — a co to? Tak im tedy rzeknę:
— «I dość! I hola! Chcesz mieć całe zęby!
Każdy na swój siąg![3] Nie musim nikogo!
Kto nie chce z nami, niech idzie swą drogą!»

Tak się wnet wszystko zhamowało w sobie,
Jak kiedy, z góry jadąc, ściągniesz szkapy,
Prą się zadami, a tu bat ich skrobie,
A kantar[4] trzyma wstecz, aż dymią chrapy.
Widząc ja tedy radę w tym sposobie,
Rzekę: «Toć niema nad nami satrapy,
Ani nahaja! Nikto nas nie zmusza!
Chcesz — idź, a nie chcesz — siedź, do paralusza!»

Tu wytchnę. Stoją, jak przybici ćwiekiem.
Tak ja znów, bacząc, gdzie się wiatr obraca:

  1. Przebijać — przerywać.
  2. Na milczka — na milczenie (silentium).
  3. Każdy na swój siąg (niech się mierzy); siąg — odległość między kończynami rozpostartych poziomo obu rąk; przen. wolno każdemu postąpić wedle sił i chęci.
  4. Kantar (tur.) — uździenica.