Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 10 388.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Co nawet w grubym i twardym czerepie
Żywie, jak płomię, i w niebo oddycha.
Anielskie pióra są u nas w polepie
Chaty, co choćby nie wiedzieć jak licha,
Coś ma górnego w sobie, coś z zaświata,
Coś, co w niej śpiewa, jarzy się, ulata!


II


Rok mijał, jak my grzebli Horodzieja,
Pod onych dzwonów jasnogórskich biciem,
Co je skroś morza poniosła zawieja
Duchów, gdy stary rozchodził się z życiem.
Cóż nas trzymało, jeśli nie nadzieja?
Co ratowało naród przed rozbiciem,
Jeśli nie one anielskie pogłosy,
Które szły ku nam przez wszystkie niebiosy?

Oneć to stały litośnie nad nami,
Jako ojcowa strzecha nad sierotą,
A my się kryli pod nią z temi łzami,
Z tą gorzejącą dusz naszych spiekotą.
One swój hejnał wzbijały rankami,
Niby kopułę grającą i złotą,
Nad serca nasze bezdomne i głowy,
A my im odzew dawali spiżowy.

Więc tak, moc na moc, dwie siły szły: ducha
I tych żylastych ramion, stwardłych w trudzie.
A co się górna porwie zawierucha,
To młotem żywych serc oddźwiękną ludzie.
Tak w nas utrwało życie i otucha
I tak my w onych krzepili się cudzie,
Nie ustępując, choć los na kowadle
Srogo nas dzierżał i walił zajadle.