Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 10 386.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

A choć ci oko łza żrąca zaprószy,
Nie dbaj, łba podnieś, bo też cię do szmatki[1]
Nikto nie zwiąże! Zdzierż górnie psubrata,
Rzekąc: — A gdzieżby? W samym środku świata!

Chcesz, mierzaj! Nie chcesz? Wolna przed się droga
Gdzieżeś ją mniemał być? — Kędyś na stronie?
Na szarym końcu? Za piecem? U proga?
— My z pod ogona nie wypadli wronie!
My, Polska, zawsze stalim bliżej Boga
W borowych szumach, w pół żytnich pokłonie,
A wy — za nami dopirz — ziemie obce,
Jako do dzisiaj jest widać to w szopce

Na trzychkrólowy czas! Przy żłóbku Pana
Nie ujrzysz Niemca tam ani Francuza,
Jeno Macieja, Kubę, Stacha, Jana,
Albo Balcera w czerwieni, jak tuza!
Któż ochfiarował Dzieciątku barana?
Kto na ligawce grał mu, jak nie luza
Nasza pastusza, co w pieśni i wszędzie
Pierwsza je! O czem więc stoi w kolędzie.

Może tam i wy macie przywileje
Swoje i swoje obrachunki z niebem.
Alić to powiem, że do nas się śmieje
Chrystus, gdy idzie polem albo żlebem
Górskim, abo więc przez borowe knieje,
Bo mu tam wszystko pachnie kwieciem, chlebem,
Miodem, żywicą, i wszystko mu miłe:
Lud, sady, łąki i chaty pochyłe.

Prawda jest, sypnął złota na te kraje
I morze rozlał od nieba do ziemi,

  1. ... do szmatki... nie zwiąże — w szmatkę nie zawiąże, jak małe dziecko; przen. nie skrępuje, nie uczyni niewolnikiem.