Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 10 381.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Aż cały pochód skłębił się pospołu
W jedną zwichrzoną, grzmiącą nawałnicę.
Nie może ustać tłum, prze się ku czołu,
Chociaż go straży płazują szablice,
Aż uczyniwszy sobą wielkie widły,
Dwoma zębcami bodzie, dwoma skrzydły

W gmach bije. Dużo w tym szturmie pomaga
Ów Mazur, co przy chorągiewnym słupie
Jest niesion. Jakaś pośmiertna odwaga
Przyzatajona zda się być w tym trupie...
Wysoko, górnie pierś błyska mu naga,
Przeciw żołnierstwa nastawiona kupie,
Które, zetknięte nagle z ludzkim zwłokiem,
Opuszcza ręce i cofa się krokiem.

— Naprzód! Wnet miejsce szerzy się otwarte.
Skoczy oficer, spojrzał, zniżył szpadę,
A owe straże, do murów przyparte,
Wyprostowane stoją, jak w paradę.
Wtedy komisarz z krużganku zdjął wartę
I w gmach się cofnął precz, za kupce blade,
A w chwilę z szczytu giełdy się rozjarza
Krwawa chorągiew nad trupem nędzarza.

Buchnął tryumfu krzyk. Lud odkrył głowy,
A jakby organ rozegrzmiał na sumie,
Z taką powagą śpiew wzleciał wichrowy
I porwał sobą, nakrył wszystko w tłumie.
Co tam śpiewali i jakiemi słowy,
Tego tak łatwo człek nie wyrozumie,
Ale że z pieśni okrutna szła siła,
Żarem po kościach, a w tętnach krwią biła.

Więc kiedym pojrzał na tę wywyższoną
Płótniankę pod tym wiejącym szkarłatem,