Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 10 369.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

I trup — i amen! Tak wyszliśmy z szopy.
A tu nam przeciw lecą baby, chłopy,

Z czem kto miał w garści. Zaś Bania przed niemi.
Gęba — jak konew. Nic to! Hu, na Szwaba!...
Tuż Bugaj wlecze kłonicę po ziemi,
Tuż Bugajowa z ożogiem rwie baba,
Tuż insi... Tak my zrównali się z niemi.
— «Co wy? — zakrzykną. — Puściliście draba
Żywcem?» — Tak rzekę: — «Sam on się osądził:
Chybła mu ręka, ale strzał — nie zbłądził».

— «Ha, no, moc Boska! — przemówi Żórawa,
Gdym rozpowiedział rzecz. — Wracajmy doma,
Bo to przezpieczna nie może być sprawa,
Zawsześ to wiernik!» — Wtem splaśnie rękoma...
Spojrzę, nad szopę wyrzuca się krwawa
Iskrzyca miotłą... Paliła się słoma
Tam, gdzie trup leżał. On sam się pożarem
Ogarnął, ognia puściwszy cygarem.

Więc baby, iż to naród miętkiej duszy,
Dalej się żegnać a szeptać pacierze.
Lecz we mnie wszystko na to się zajuszy:
— «Grzech! — krzyknę — Pluder! Stał naprzeciw wierze!
A ognia niech mi nikt palcem nie ruszy...
Niech go w pożodze, w dymach tych — czart bierze!
Niech z nim, jak z głownią jarzącą, wyleci
I drogę sobie do piekła obświeci!» —

Tak my ruszyli w milczeniu ponurem
Od grozy tego pożaru i trupa.
Chłopy gęsiego ciągnęły tam sznurem,
Zaś bab pospólna waliła się kupa.
Tak szliśmy, doków osłonieni murem,
A już się pękać jęła ona łupa