Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 10 358.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

A już się z wiatrem woń trupia rozlega,
I już powietrze na brzeg leci zgniłe.
Lecz łódź za łodzią gwałtownie wybiega,
Nastawia drąga, kto w ręku ma siłę,
Płyną. Wszystkie się oczy zgrozą wżarły
W statek, co niesie śmierć, już sam umarły.

Wiedziane było i w portach głoszone,
Że zarażony okręt morzem pływa.
Więc w którąkolwiek wiatr poniósł go stronę
(Iż nie została na nim dusza żywa),
Bronił się każdy brzeg i widmo one,
Co się tułało, jak mara straszliwa,
Odpychał, żerdzie chwyciwszy i haki.
Lecz tutaj gorzej padło. Tu wiatr taki

Dął ku nam w żagle tej okropnej nawy,
Że ludzka siła nic przeciw. W godzinę
Wróciły łodzie z nieszczęsnej wyprawy:
Oblicza w ogniach całe, karki sine
Od żył napiętych, a w oczach żar krwawy.
Rozbici, choć się powiązali w linę,
Nie dosięgnęli korabia drągami,
Od strasznej woni wpółmartwi już sami.

Wtem się pojawił Zabuda. Był blady.
— «Po proch! Wysadzić! — zakrzyknął gwałtownie —
Do mnie tu, zuchy młode! Na bok, dziady!
Łódź tęgą wybrać mi!» — Skoczą w prochownię,
Dźwigają skrzynię, lud słucha bez zwady.
Aż ów, smolistą narządziwszy głownię,
Przykląkł. «No, księże! Daj absolucyją,
Niech mi się djabli o duszę nie biją.»

Lecz mnich na szyję padł mu i ramiony
Objął. Przez chwilę słychać tylko łkanie.