Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 10 349.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Pod pokład baby z dziećmi pójdą zasię,
Iż wojną jakoś pachniało w tym czasie,

A mór załogi pobił. Tak czekamy
Skutku, alić się czekanie przewlekło.
Więc w tych okrutnych żarach z wielkiej tamy
Do doków potu nie mało nam ściekło.
W galarach, prawda, był ciężar ten samy,
Chociaż nie takie żywych ogniów piekło.
Jeno, że nas tam nie dali, bo cości
Knuło się, kluło w posępnej cichości.

Miasto przeznalim wprędce. Dwojgo było,
Choć jednym mianem nakryte, by dachem:
Górne zdaleka białością aż ćmiło,
Poprzetykane tu wieżą, tu gmachem;
Drugie się nisko u morza mrowiło
W nędzy, w pijaństwie, w brudzie, czarnym łachem.
Zaś między niemi więź mocna i twarda:
Zdołu — gniew głuchy, a zgóry szła wzgarda.

Tuby mi wpisać te ganki wywarte,
Nakryte kwieciem przeróżnych kolorów,
I te niewiasty leżące, rozparte,
W zwitkach na włosach do samych nieszporów.
Te wrzaski papug, co gardła niezdarte
Miawszy, wśród kwietnych wiszące bisiorów,
Językiem ludzkim krzyczą wbrew naturze,
Gdy małpki z płaskich dachów drą się w górze.

Dopieroż kiedy przyniży się słońce,
Rojno tam bywa i szumno w ulicy;
Strojnego tłumu wylega tysiące,
Biegną z nosidłem szklanem[1] piechotnicy,

  1. Nosidło szklane — lektyka oszklona.