Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 10 333.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Żryj, pij, i niech cię djabeł smołą maści...
A na dokładkę i na pierwszą ratę —
Masz!» — Tum go gruchnął w pysk, z onej napaści
Gniewu nie wiedząc sobie rady. — «A tę
Dziewczycę bierzem!» Tak się ciszkiem zwinął,
Pieniądze zgarnął i w alkierz wychynął.

A my też wyszli. Wrzała jeszcze kupa
Związana bitką z owymi krzeczoty[1].
Już jeden zadem na mielizną chlupa,
Już drugi leci, jak kamień, pod płoty,
A choć nie było między nimi trupa,
Popuchły naszym pięście od roboty,
Iż guzów, sińców nabili niemało,
Póki się toto na nogach trzymało.

Lecz baby między się już wzięły dziewkę,
Iż się to trzęsło całe, by ptak w kleci.
Ponarządzały na niej przyodziewkę,
Zszarpaną, że to nagie ciało świeci...
Już i zgadały się, że starszą, Jewkę,
Ociec żołnierzom przedał, będzie trzeci
Dzień, a ją tutaj, dzisiaj, przed godziną...
Tak sama gęba nabrała mi śliną.

— «Tfu, Polsko moja! Zhańbiłaś się!» — splunę.
A takim żalem i wstydeem mnie sparło,
Jakby mi z serca kto żyłę, jak strunę
Jęczącą we krwi wyciągał przez gardło...
Jakże nie zwrócę łba! jakże nie runę
W to bydło, co się za nami wywarło...
Jezu ty, Chryste! Waliłem, jak młotem,
Aż się to w piachu zaryło pokotem.

Takem odsapnął i oną prawicę,
Com ją w młot zwinął, otarłem na sucho,

  1. Krzeczot — raróg; przen. cudak, dziwoląg.