Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 10 329.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Na susz»... — Lecz ów się porwie: — «Nie! Nie! Toże
Ja muszę z wami! Chociażby za najem,
Choć o żebranem... choć ostatnim dechem...
Śpieszma się! Idźma!» — Tak jedlim z pośpiechem.

Jeszcze te łyżki po misach brząkały,
A on już zrywał się i bieżał w progi,
Podpaliwany żądnością tą cały,
Że mu świat prawie uciekał spod nogi.
Wtem powstał Burniak-Grad, wziął talerz biały:
— «Ha! Jak wam śpieszno tak, to — na te drogi
Szczęsne do Polski!» — Tu dobył talara,
Położył, brzęknął. Drugiego dał Skwara.

Zaczem już rzędem szedł między Burniaki,
Zbierając datki niewstydnie, bo bratnie.
Posypały się złotniaki, srebrniaki,
Co tam kto przemógł dać. Aż i ostatnie
Dziatki posięgły po swoje trojaki...
Niesie je chłopak rad, a wtem się zatnie:
Tak mu tam matka poszepcze. Więc powie:
— «Do polskiej ziemi na powrót! Na zdrowie!» —

Rozwiązał Bugaj trzosa. Ten był pusty,
Jak gniazdo, gdy się wywiodą pisklęta.
Zesypał, zamknął i drżącemi usty
— «Bóg zapłać! — rzecze. — Niech Bóg wam pamięta,
Bracia, tę pomoc!» — Tymczasem już w chusty
Wiązały baby chleb, ser, a dziewczęta
Kwiatuszki brały kwitnące przed gankiem:
Jaskry, nagietki i stokroć z rumiankiem.

Tak my ruszyli. A wokół, jak dzwonki,
Nawpół wesoło, a nawpół żałośnie:
— «A pozdrawiajcie od nas pola, łąki...»
— «A pozdrawiajcie te wierzby, te sośnie...»