Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 10 328.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Tak letko, jak żeby go pióra niosły...
W przekosach słońca zajarzył włos rudy,
Nie postrzygany dawno, złotem kołem,
Jak ono świątkom dawają nad czołem.

Jeszcze tak patrzę, a wtem mnie ów zoczy.
Ciśnie pług, woły, roztworzy ramiona,
I z wielkim krzykiem na szyję mi skoczy.
Tak ja, hamując łzów tych: — «Do pierona!
Folguj, bo zwalisz»! — A już się lud toczy,
Iż była droga na ranek zmówiona.
Tak macham czapą i wrzeszczę, co raty:
— «Sekura gada!... A śpieszcie się, braty!»...

A w nich jak piorun trzasł. — «Sekura?... gada?...»
Stanęli, patrzą, słuchają, nie wierzą.
Aż jak nie gruchnie w głos cała gromada,
Jak z dziwu w ręce niewiasty uderzą!
Lecz on już biegnie, już w naręcz im pada,
Tak mu się tylko te piersie rozszerzą.
— «A braciaż mili! Witajcież tą mową!» —
A co się puszczą, to chwycą na nowo.

— «I dość! I basta! — krzyknę, — ty rarogu
Jeden, bo nam podusisz dziewczęta!
A toć pilniejsza rzecz dziękować Bogu,
Żeć otwarł mowę, co była zamknięta»!
Więc pokląkł, za nim baby na rozłogu,
Iż męka Pańska była tam zatknięta:
«A bądź miłościw!... A dziękaż ci, Panie!»...
Aż utłumiło te wzdechy — śniadanie.

Tak rada: — «Słuchaj, Sekura. A może
Ostałbyś na czas u Chrząsta ratajem?
Toć nam daleko jeszcze przez to morze.
Jeszcze niewiada, jak my się dostajem