Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 10 326.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Do siódmej skóry ze siebiem się zdarli...
— Żywi się widzim, a sąśmy umarli!

...Wyjdzi ty do nas, gwiazdo jutrzenkowa,
Wyjdzi ty do nas, miesiączku rogaty!
Przynieś nam ciche, najcichejsze słowa
Od naszej ziemi rodnej i od chaty!
Wyszła-ci gwiazda — zgaszona jej głowa,
Wyszedł-ci miesiąc — czarne na nim sztay...
Ziemi i chaty wrota my zaparli...
— Żywi się widzim, a sąśmy umarli!...»
....................

Śpiewa. Jakoweś niosą się wzdychania,
Jakieś z pomroku patrzą na nas oczy...
Wiatr powiał, iskry po głowniach przegania,
Rozjarza ciemność, to znowu ją mroczy.
Jakieś dalekie, to bliskie wołania
Słychać — nad nami, w nas, to gdzieś z uboczy...
Aż wszystko cichnie, gaśnie, rozemdlewa,
I tylko w duszy jeszcze cości śpiewa.

Świtało. Po wsi odpiewały kury
Pogodne zorze, gdym ze snu przecykał.
Już mrok przed onem zarzewiem purpury
Pilno się zbierał w kłęby i umykał
Za siniejące kędyś we mgłach góry...
Skoczę, choć ze snem jeszczem się borykał.
Ano, złodzieje noc, dzień mają — pany,
Zaś ranek chłopu od Boga jest dany.

A już skrzęt[1] słychać i głosy w komorze.
Tak wywrę w ganek drzwi, wyjdę za płoty,
A tu caluśki świat wschodowy gorze,
A słońce leci w niebo, by ptak złoty...

  1. Skrzęt — krzątanie.