Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 10 305.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— «Oj, zapachniałeś ty mi wioską, chatą,
Oj, zapachniałeś dymem jałowcowym,
Kiedy cię Magda na wyścig z Jagatą
W bochny tulają po stole lipwym...
Zaś podebrawszy święconą łopatą,
W czeluść cię sadzą na liściu klonowym
I podpłomyki skrobają po dzieży...
A z pieca idzie na izbę duch świeży.

Tyś to jest ona strawa pierworodna,
Bez której nijak ostać się nie możem!
Nie jeno żywot, i dusza tam głodna,
Gdzie ty nie pachniesz polami a zbożem...
Błogosławiona treść twoja aż do dna,
I ręka matki, co krzyż kreśli nożem
Przez twą rumianość, nim czeladź obdzieli»... —
Tu umilkł, dobył kozik z kamizeli.

I uczyniwszy przez bochen krzyż święty,
Stateczną k sobie odwalać jął skibę,
Prószący łzami na nią. Tak był zjęty
Tą rzewliwością, co kiedy sadybę
Rodzoną wspomni, to za sakramenty
Ma sobie każdą rzezcz i jak przez szybę
Miesięczną patrzy choć na żerdź u płota,
I wszystko jej się w srebrze łez migota.

A tak to po nas poszło, że my z płaczem
Chleb jak opłatek łamali, dzielili...
Człeku, co nigdy nie byłeś tułaczem.
Nie wyrozumiesz ty podobnej chwili!
A jam ją przeżył i znam moc jej. Zaczem
Kręgiem się chłopi na bruku sadzili,
A wszystkie oczy stanęły wlepione
W jadła, porządkiem w dwie strony dzielone.

Zaczem nastała cichość, jak w kościele,
Tylko chrobocą te zęby, te szczęki,