Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 10 258.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Bo choć głos drżący miał i w sobie cichy,
Zdało się czasem, że trąba w nim woła,
Taką roznośność i moc mu dawała
Ta zwiędła głowa i kość ta zetlała.

Lecz we mnie, jako obręcz przydeptana,
Gwałtem się prężył duch, chocia przygięty
Więc rzekę: — «Ludzie! Idźmy choć do rana!
Możeć zwyciężym jakoś te odmęty!
Prawda jest! Sterczy w niebo sroga ściana!
Lecz świat na kłódkę przecie nie zamknięty...
Olaboga! Zbierzta w kościach resztę mocy!
Choć do wieczora idźmy! Choć do nocy!» —

Ale Zatrata, jak kłoda się zwali,
Na one żywe głazy: — «Co ta, braty!
Co będziem dłużej tej śmierzci[1] szukali?
Tutaj jej pole dajma! Tu niech gnaty
Nasze obgryza! Tu pieron niech spali,
Niech głód nas dożre! Co mi?... Niech ta światy
Walą się na łeb!... Nic dojdę do Wroniec...
Tu leżał będę — trup... Tu zrobię koniec!»

Słuchają chłopy, patrzą... U tych rosy
W oku, u inszych spiekota czerwona...
Wtem Kos: — «Masz prawdę, bracie!» — A tuż głosy:
— «Bo prawda! Juści»! — ! wnet, jakby ona
Wichura ławą cisnęła pokosy,
Tak padli... Gdzie kto stał. Jak te brzemiona,
Co je ze siebie grabisko otrząsło,
Tak padli. Jak te snopy na przewiąsło.

Płaczą niewiasty. Staruszka z nad Buga
Pokłękła, ale nie miała już siły
Zmawiać pacierza. Więc tylko jak długa
Krzyżem się ściele u skalnej tej bryły...

  1. Śmierzć (gw.) — śmierć.