Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 10 254.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Klnie Lis, klnie Wawrzon; zpodełba i chmurnie
Patrzy Pietr Bugaj, w wąsiska Kos dmucha.
Lecz mnie, kiedym tak pojrzał w one turnie[1],
Zaraz od serca przewiała otucha.
Więc tylko głową kiwam: — «Oj, wy durnie»! —
Bom wnet zmiarkował, że skoro tak bucha
Ziemia wzwyż, dziura być musi po górze,
A cóżby, jeśli nie morze w tej dziurze?

Ha, idziem. Idziem, jakby na przepadła.
Idziem dzień, mało co wytknąwszy z potu,
Idziem dwa, trzy dni, nie bacząc na jadło,
Na sen, a tylko patrzając wylotu.
Sto gór przed nami, sto wpozad usiadło,
Że i wprzód ciężko i szukać nawrotu
Nie lża. Nad głową skrawek tylko nieba,
A już ostatki kruszyli my chleba.

Aż bez ratunku gdy my już w te kopy
Zabrnęli skroś tej kamiennej posuchy,
Tak się zrobiła rozpacz między chłopy
Skipiały[2] onych klątw pierwszych wybuchy.
Jak piana, kiedy z kadzi wyrwie czopy
Zaczem zawziątek przyszedł i wark głuchy
Aż wszystko ścichło w kupie, i z tej pory
Nie ludzie my już szli, ale upiory.

Omglało dziecko, to chłop ściskał zęby
Na bary rzucał, jak torbę z obrokiem
I szedł przez dzikie skał nagich wyręby,
Brew nad jastrzębiem usrożywszy okiem
Mało kto strawę podniósł tam do gęby
Mało kto gadał. W milczeniu głębokiem
Szedł naród — jakby rychlej chciał do końca
I do śmiertelnych portów — na wschód słońca.


  1. Turnia (gw.) — skała naga, bezdrzewna.
  2. Skipieć — wylewać się za brzegi garnka, wylatywać.