Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 10 249.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Z szczerego złota, aż coraz się mniejszy,
Coraz świetlistszy czyni i srebrniejszy.

A wtedy, w onej szerokiej poświacie,
Ten step spalony zeschłego muroga,
W ogromnym jakimś stawał majestacie,
Z którego biła moc wielka i sroga.
Idziesz, a czujesz, jak śmierć dycha na cię,
Dokładająca pilno swego stoga,
I jak te trawy, których noc nie rosi
Łzą zmiłowania, — kosi... kosi... kosi...
............

A głód przypiekał. Co w płachcie miał który
Kukurydzowych placków albo ziarna,
To łuskał babom, dzieciom... Kość do skóry
Jęła nam sucha przywierać i czarna.
Osłabły lędźwie, wzrok stał się ponury,
Głos schrypiał, milczy gromada wpierw gwarna,
A jak bociany późnego wylęgu,
Ten, to ów gęsto ostawał w ocięgu[1].

Lecz Roch Zatrata ogromnym szedł krokiem
Poprzód, jakgdyby przybyło mu siły.
A choć się mienił ogniami i mrokiem,
Chociaż krwią czarną nabiegły mu żyły,
W rozradowaniu jakiemś szedł głębokiem,
Pod onem dzieckiem mdlejącem pochyły,
Co je murzynom odjął i za raju
Krzynkę ślubował nieść aże do kraju.

Mówią mu chłopy: «Niechaj!» A ów: — «Co ta!
Toć jak wróblowi szyi nie ukręcę...
Trochę lżej, ciężej — jedno! A sierota,
I sam Pan Jezus zdał mi go na ręce»! —

  1. Ociąg — ociąganie się; w ociągu — wtyle.