Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 10 248.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
IV.


Alić im dalej borów, tem się stepy
Chudsze, martwiejsze, burzej dzikie czynią.
Az my się natkli na żywe czerepy[1]
Zgorzałej ziemi i szli tak pustynią.
Nad nami, kręgiem, niebieskie się sklepy
Od gorącości okrutnej aż sinią...
Zar suchy w górze i żar suchy w dole,
A słońce, jakby szydłem w oczy kole.

Patrzą się chłopy po onej zgorzeli
Niepewnym, srodze frasobliwym wzrokiem,
Aż gdy Borodziej w znak krzyża rozdzieli
Powietrze nad tem pustkowiem szerokiem,
Kuną w step, jakby nagle uwidzieli
Drogę przed sobą. I tak, wielkim krokiem
Idziem, iż noce miesięczne się stały,
Póki nad nami nic obrzasł dzień biały.

Wtedy, jak zwierz ów, co czeka swej pory,
Jaskrawe ślepia zmrużając od słońca,
Tak my, bądź jakiej dopadłszy gdzie nory,
Srogiego się w niej chronili gorąca,
Zycie liczący teraz na wieczory,
A tę pustynię spaloną, bez końca,
Mierząc nocami, a czując na hasło,
Jak u nas «Świta!» — tak tutaj: — «Zagasło!»

A już nad one rozłogi stepowe
Czerwony księżyc, jako więc latarnia
Pożarna, wznosił swą ognistą głowę.
Zaczem wzlatuje wyżej, mrok rozgarnia,
Jaśni się, drąży niebieską posowę,
Jak kula, którą uleje puszkarnia,

  1. Czerepy — przen. twarde kawały popękanej ziemi.