Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 10 241.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
III.


Czwary my dzień już szli o twardym głodzie,
Że choć gryź kamień! Alić i kamieni
Tam brakło... Na nic duch zemdlał w narodzie.
Noc klęsła[1], ludzie ciągli, jak pośpieni,
Właśnie się niebo jaśniło na wschodzie
Wąskim rąbeczkiem srebrzącej zieleni,
Gdy nagle między trawy falujące
Błysły nam wielkie, czarne półmiesiące

Zagiętych rogów. Kos pierwszy je zoczył,
Zamachnął ręką, by dalej — ni krokiem.
Stanęlim. Jeden Żuk tylko poskoczył,
Iż zwierza bystrem ustrzelił już okiem,
Wyciągnął szyję, z rzemienia odtroczył
Fuzję, przymierzył... Patrzę na głębokiem
Żeraniu stadko bawołów się pasie...
Drgnął cyngiel, gruchło setnie! Aż tu zasię

Jak nie wyskoczą nagle gdzieś z pod ziemi
Murzyny, właśnie jako źli psy z budy!
Jakże nie wrzasną srodze! Jak się temi
Ręcami w gołe nie zaczną prać udy!
Łby w dół i na nas... — A niech was oniemi
Czort! — myślę, patrząc na te czarnoludy.
Bo z takim szło to impetem, że — w chwili,
By mniej narodu — byliby nas zbili.

Alić pierwszego z tych tryków, jak chwycę,
Garść mu wszczepiwszy w łeb, by w owcze runo,
Jak nie zatrząchnę, jak tę trząchawicę
Grochowin, chłopy jak w kułak nie pluną!
Byliby im ta zagrali na grdyce
Zdrowo, bo twarze zabiegły już łuną,

  1. Klęsnąć — kurczyć się, maleć, znikać, zapadać się.