Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 10 229.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

A zaś opowiem wszystko i wypiszę
Aż do ostatka tułackie te drogi.
Bo mi się serce na wichrach kołysze,
Jak sęp rybołów, nad morskie rozłogi.
Ode dna, wielkie głosy biją w ciszę,
Narzekające, i widać tłum mnogi
Mar, z których każda wspominania żąda
I śniadem licem skroś fali przegląda.

A ja, na mary owe patrząc zgóry,
I jęku głosów tych nabrawszy w duszę,
Rozciągam skrzydła, zakrzywiam pazury,
I pierze, rdzawe krwią, na piersiach puszę.
Zaś spadam, błyskiem bijąc w mar tych chmury,
Cały rozwiany w lotu zawierusze,
A ile chwycić i unieść mam mocy,
Tyle ich falom wyrywam i nocy.

Lecz one, wisząc u piór moich końca,
Ociekające deszczami srebrnemi,
Wołają: — «Ty nasz zbawca! — Ty obrońca! —
Ty imię nasze zachowasz na ziemi,
Iż wygładzone nie będzie z pod słońca!»... —
A wtem je smętność grobowa oniemi,
Bowiem przypomną, że nie wrócą żywo,
Lecz jak rozwiane echo i słów szkliwo.
...............

Rzucili my się skroś borów. A było
Tego, jak morza przed nami. Te drzewa,
Te krze[1], to się to aże bałwaniło
W sobie, jak fala, gdy falę zalewa.
Więc tego ludzką nie przebrodzić siłą,
I wyjść stąd żywo niech się nie nadziewa
Żaden, bo mu ta puszcza pierworodna
Nie pofolguje, i musi iść do dna.

  1. Kierz — krzak.