Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 10 216.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Wiejcie więc teraz, wy wichry pustyni!
Krzyczcie więc w niebo, jęczące wy głosy!
Niech się tu koniec wszystkiemu uczyni,
Niech — jako psi kość — tak zgryzą nas losy!
Lecz ciebie Chrystus o krew tę obwini,
Ziemio ty, co tu takie pijesz rosy,
Co milczkiem strzały wypuszczasz w pisklęta
Bezpióre, w puchu jeszcze... Bądź przeklęta!


V.


Szedł czas. O posłach już mowy nie było.
Ostańczuk smołę pędził w swym bajdaku.
Serce się jakoś w narodzie ściszyło,
I znów po dawnym robota szła szlaku.
Lecz powierzch tylko, bo z oną mogiłą
Gardłowa sprawa zawisła na haku,
Którą lud w wnętrznej rozsądzał cichości:
Wracać, czy tutaj położyć mu kości? —

Więc u pustego siedzący ogniska,
Myślałem sobie, że sama nas dola
Nagli, popycha, przygwałca, dociska
W powrotną drogę na własne te pola.
I nieraz, kiedy cicha gwiazda błyska,
Westchnę ja w duszy: — «Ha! Bądźże twa wola!
Wracać, to wracać!» — I zaraz w tej męce
Folgę poczuję i wąsa pokręcę.

A na świat padły deszcze. Iż tam czasy
Takie przychodzą, że leje, jak z cebra,
Więc stają wtedy puszczyńskie te lasy
We mgle, jak gdyby nadmuchał w nie srebra.