Skroś ciemnej nocy, skroś mroku wieczorów
Widzę cię, w gwiazdy i kwiaty utkaną...
W cichości stoisz. Naraz z ciebie bucha
Krzyk, jęk, przekleństwo... I znów cisza głucha.
Hej, puszczo, puszczo! Zeszli my się społem,
Jak te dwa wichry z zachodu i wschodu.
A ty się ostrym stawiłaś nam kołem,
Przeciwna rzeszom onego narodu,
Co spadł na ciebie lecącym sokołem,
I piersi jego przebiłaś od spodu...
I posypało się skrwawione pierze
Którego Bóg sam, choćby chciał, nie zbierze.
Hej, puszczo, puszczo! Połknęłaś ty rosy
Krwawe, po których gdy ziemia zarodzi,
Słyszane będą westchnienia i głosy,
Jak kiedy z płaczem po lasach kto chodzi!
Otrzęśli my się o ciebie, jak kłosy,
Gdy je w sto cepów grad tęgi ugodzi...
I padło ziarno, pleniste a świeże
W ugory twoje i w twoje rubieże[1].
...................
Chciałem krzyż... Stoją w milczeniu ponurem.
A Kos: — «Samobój! Toć u nas tam taki
Nie na cmentarzu leży... gdzieś za murem...
Kamień mu... Kupę chróstu dla poznaki...»
A w tem Horodziej zastuka kosturem:
— «Ty co?... Adwotkat? Ksiądz?... Patrzcie go, jaki
Spowiednik! Będzie tu człeka spowiadał,
Co się z nim Ojciec Niebieski już zgadał! —
Dalej! Bierz duchem, kto topór, kto struga![2]
Nie będzie tego mówiono, że leży
Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 10 208.jpg
Ta strona została przepisana.