Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 10 204.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Rżą źrebce... trędzle dzwonią uwiązane..
Jezu! Toć my tu od niech gdzieś o ścianę!...

Z krzykiem się chwycił oburącz za głowę
I runął z kuźni precz, jak oszalały,
Prosto przed siebie, w te gąszcze borowe,
Tylko mu poły sukmanki wiewały.
Ani sposobu mieć jaką z nim mowę,
Bo zdał się we śnie być, choć dzień był biały.
Tak się urwała w nim owa tęsknica,
Jak chmura, kiedy lunie nawałnica.
...................

Cierpiał lud, póki soch czekał i pługa,
Jarzemnych wołów i siewnego ziarna.
Już gospodyni to jedna, to druga,
Dzieżę na chleby obmyśla i żarna,
Gdy w tem wieść gruchła, że stąd aż do ługa,
Kukurudz tylko i fasola czarna
Sadzona być ma i że do tej pracy
Nie pługa, ale dostaniemy gracy.

— «Reat! — zawrzasną chłopy — To my poto
Ciągnęli tylim światem w te pustynie?
Graca!... co z gracy?... Toć z taką robotą
Chłop, bez sprzężaju, jak ruda mysz zginie!
Więc nie pszenicę usiejem tu złotą?
Nie żyto nam się, jak ruta, wywinie?
Kukurudz?... Czy my grzywacze?... Laboga!...»
Tu burza głosów zerwała się sroga.

Dyszkantem baby, a chłopy zaś basem,
Wszystko się naraz zaniosło okrutnie.
Jak rój to brzęczy zmieszanym hałasem,
Te pszczoły cieniej, a grubiej te trutnie.
Nad brzęk pospólny zahuczy głos czasem
Rocha lub Maćka (tak właśnie trzmiel utnie):