Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 10 203.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Tak nad swą niskość i nad chatnie dymy
Naród ten polny wyrośnie w olbrzymy!

Tak stanie, na swej podniesieniu wiary,
I mogił swoich i swojej prostoty,
A męka jego tak przyda mu miary,
Tak go wyświetli w huf jasny i złoty,
Że się zdumieje nad nim ten świat stary!
Bo wielkiej wojny — o żywot — są roty,
Które Bóg stawił na zgubnej pikiecie,
Palcem im pisząc po czołach: — «Zginiecie!» —
...................

Chodziły słuchy, że są kędyś stany,
Gdzie lud się polski osiedlił i krząta,
Że chłopy noszą krakowskie sukmany,
Krakowskie bryki mają i chomonta,
Że karczma tam jest, kościół i organy,
Własny porządek od kąta do kąta,
Kancelaryja, wójt, pisarz, ławniki,
Wieś jak się patrzy, nie taki bór dziki!

Więc my tam nieraz w cichości słuchali,
Czy od nich do nas choć wiatr nie powionie...
Czy tam parobek gdzie z bata nie wali...
Wóz nie trajkocze... nie parskają konie...
Ten, ów się w twarzy zmieni i rozpali:
— «Coś słychać jakby! — Coś jakby w tej stronie!» —
A drudzy oczy wytężą i uszy...
Lecz tylko pustka podzwania w tej głuszy.

Nad inszych gorzał w sobie Roch Zatrata.
— «Pójdę ja! Może oną wieś wytropię,
Bo mi wyraźnie dym skądciś zalata,
Jak gdyby baby suszyły konopie...
Wyaźnie słyszę: cierlica kołata...
Chłop odsieb krzyka... cep wali po snopie...