Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 10 196.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Gdybyż choć siły poprzeć, ile trzeba...
Skąd? Czy garść mąki my tam?... Kroplę mleka?...
O czarny bochnie razowego chleba,
Jakżeś ty pachniał nam z tego daleka!
O przeżegnany ręką Bożą z nieba
Od onych czasów naczątku człowieka,
Dorobku pierwszy ojca Adamowy,
Jak świętość, temi cię wspominam słowy!

Nie przeto, iżem osłabiał, jak z głodu,
Żem młot rękami musiał dźwigać dwoma,
Lecz, że juz bardzo odcięty od rodu,
Kogo nie dojdzie chleb, co go jadł doma...
Że przez tę rzekę nie będzie już brodu,
Ani do swoich przewoza ni proma,
Gdzie chleb poniecha człeka i opuści...
Że mu tam ginąć, w śmiertelnej czeluści!




III.


Hej, ziemio, ziemio, że my się też ciebie
Puścili! Miedz twych i twojego płota!
A toć po wodzie my tam i po chlebie
Moc większą czuli i więcej żywota,
Niż tu, gdzie wszystko naokół i w niebie
Cudze i gdzie jest dusza, jak sierota,
Obzierająca się w dalekość siną,
Za progiem chaty swej i za rodziną!

Hej, ziemio, ziemio, ty matko rodzona!
Łanie ty wdzięczny i rolo życzliwa!
Toć ty tam sama podajesz zagona
I ziarnu tak się otwierasz, jak żywa!
Lecz ta — macocha jest! A czy kto kona,
Czy padnie, ani dba ni się zadziwia...