Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 10 175.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Poniesie, jakby przez serca ciął biczem:
«Nie chcemy! Na nic tu z taką poradą!
Gromadą przyszlim, odejdziem gromadą!»

Jako więc wody z dwóch stawów się spłyną,
Kiedy młynarczyk podniesie upusty,
Tak się czupryna uderzy z czupryną,
Rańtuch z rańtuchem, kapoty i chusty.
Już się trzymają ściśniętą drużyną,
Już trzęsącemi od żałości usty
I słowa przerzec nie mogą w tej chwili,
Jakby do siebie z zaświata wrócili.

Patrzy w nas z dziwem ta obca czereda:
Ten w śmiech, a tamten ramieniem poruszy.
Hej, nigdy cudzym zrozumieć się nie da,
Co jest bratniego, narodzie, w twej duszy!
I to jest nasze dziedzictwo i scheda,
Choć resztę życie roztarga, rozprószy,
Że kiedy dola nad nami się zaćmi,
Gromadą czujem się, czujem się braćmi!

Wszakże za późno było. Już tam w księgi
Wpisane głowy po dwóch stronach stały.
Już dalszej onej uchodząc mitręgi,
Śpieszno na muły urzędy siadały.
Urwał się jeszcze do borów kęs tęgi
Chłopa, lecz słabszych do kupy nagnały
Dozorce, jakby właśnie owiec trzodę...
Starzy tam głównie szli i dziewki młode.

Ale Horodziej stał z głową zadartą
W niebo i ruszał zwiędłemi wargami,
W niemym pacierzu o drogę otwartą
Radząc się z Bogiem, co była przed nami.
Aż spojrzy po nas: — «Jakże? Toćby warto
Choć — «Anioł pański» za tych, co tu sami