Nuż o śmierć pytać! Lecz nie chciał powiadać,
Tylko to jedno: — «Nie moglim się zgadać!»[1] —
...................
Tak my tam zbyli więcej, niż połowy
Ludu, z gromady naszej w tym pomorze.
Sam Bóg rachował tylko one głowy
Chłopskie, co po śmierć ciągnęły za morze.
W płytkie je rzędem składali my rowy,
Pod wapno żywe. Po małej więc porze
Klęsnęła ziemia, pożarłszy te ciała,
I znów głodnemi usty ku nam ziała.
Tak poszedł Tatar Marcin, tęga głowa,
Tak Czop, ów z Miedznej ucieszny braciszek;
Poszedł Muzyka Bartek, co od słowa
Z baranich umiasł głosu dobyć kiszek[2].
Poszedł Sołoda, poszedł Kacper Sowa,
Karbowiak Michał i Wójcik Franciszek.
Wszyscy tam padli w najpierwszym tym boju,
Niech spoczywają na wieki w spokoju!
Ci, co zostali, trzymali się ściśle
Razem dla większej pewności i mocy.
Tak tratwy, luzem płynące po Wiśle,
Związuje retman[3] na wicher i w nocy.
Lud się sprostował, drzemiący obwiśle;
Tak go naciągła śmierć, jak rzemień w procy,
I duch wyświetniał z tej klęski i byrzy,
Jak błyskawica, pogodę co wróży.
Lecz gdy tak setne do Boga szły dusze,
Nie oszczędzone też były i dziatki.
Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 10 153.jpg
Ta strona została przepisana.