Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 10 152.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— «Baby wy! Cóż to, czy nic do roboty
Lepszego nie masz, kpie jeden i drugi,
Jak umieranie? By dukat dzień złoty!
Bóg pracę rozdał, a gdzie do niej sługi?»
Wtem Łuć Ostańczuk: — «Toć ja nie z ochoty!
Toć jaby wolał pleść łapcie[1] u strugi...
Toć nie z rozpusty!»... Tu Pińczuk się zwinął,
Jak jeż, i milczkiem ze świata wychynął.

Więc po tym chłopie żal objął mnie srogi,
Iż twardy kark miał, choć niby pochyły.
A widząc, iż ma już oziębłe nogi,
I że się po nim już cienie rzuciły,
Pod szopę my go wyciągli, w pół drogi
Do ostatecznej pospólnej mogiły.
Gdyż nie osobno grzebiono tam w ziemię
Trupa, lecz razem, gdy śmierć cisła brzemię.

Aliści rankiem patrzę, co u licha?...
Sen-li, czy jawa? Mój Pińczuk u progu
W śmiertelnym stoi źgle i nosem czymcha[2].
Patrzę, aż idzie do swego barłogu,
Siadł, dobył fajki, machorką napycha,
Cmoknął i westchnie: — «Nu, tak sława Bogu!»...
— «Wszelki duch! — krzyknę — Czego żądasz, bracie
Umarły?»... — A ów: — «Krzesiwka nie macie?»

Porwę się, cmoka cybuszek swój krzywy,
Jakby nic nigdy, i pluje w podłogę...
A już się zgruchnął naród na te dziwy.
Zdaleka stają, po oczach znać trwogę...
Wtem tknie go baba i wrzaśnie: — «Toć żywy!»
Więc dalej insze: za rękę, za nogę,

  1. Łapcie — chodaki, obuwie z łyka.
  2. czmychać — sapać, parskać.