Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 10 148.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Jak miesiąc, migał nocami jej biały
Rańtuch, gdy w szeptach anielskich szła cała...
A drugi oczy gasnące otwierał,
Grzechy spowiadał jej i tak umierał.

Zaczem kończyli różnie. Jeden runął,
Jak gdyby w czoło trafiony kartaczem,
A ów powoli do dołu się sunął,
W ciężkich wzdychaniach, ze skargą i płaczem.
Tamten w pień zaklął i duszą wraz plunął,
Inszy, nie mając obejrzeć się za czem,
W cichości sztywniał i oczy zawierał,
Ów, krzyk ogromny dawał, gdy umierał.

Aż się powalił i Paweł Sekura.
Ten, jak dąb, runął podcięty na boru...
Oczy mu żółcią tak zaszły i skóra,
Że człowieczego zbył prawie koloru,
Do żywicznego, tlącego się wióru
Podobny raczej. A tak do wieczoru
O dzień się zmienił chłop, że go bezmała
Matka by własna nie była poznała.

Ale iż wielką ów siłę miał w sobie,
Więc się tak z śmiercią, jak z zbójem potykał,
I przez gwałt onej nie dawał chorobie,
Choć stygnął, stracił dech, że prawie znikał.
Jedną ten nogą, jak mówią, był w grobie,
I już się nad nim dzień boży zamykał,
Gdy nagle zgasłe źrenice otworzył,
Porwał się, stanął na nogi i — ożył.

Lecz jak się w źrebca wilk weżre borowy,
Tak się i w chłopa głęboko śmierć wżarła
I sięgła więcej niż życia połowy,
Krzyk i głos ludzki wyrwawszy mu z garła.