Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 10 101.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

I dalej w kosze pakować nam baby,
Dzieci, tobołki i torby obroku.
Patrzę, aż Opacz w kosz lezie, że słaby...
chłop, jak tur! chcieli wyrzucić go z troku,
Ale narobił wrzasku, że zaniesie
Skargę, że był on na flocie w Odesie.

Nie chciał się starszy zbyt długo z nim bawić,
Więc machnął ręką i ruszać dał w drogę.
Opacz też zaraz, by czem się zastawić,
Stęknął i zdrową rozcierać jął nogę.
Splunąłem na bok, bom nie mógł przetrawić
Złości, patrzący na jakąś niebogę,
Która, iż miejsca w półkoszkach nie stało,
Między nas, chłopy piechotne, szła śmiało.

Ale już murzyn na drumli dał hasło
I w bęben puścił pałeczki siekańcem.
Ryknęły osły, aż w uszach mi trzasło,
Tak się wiedziały[1] z tym czarnym pohańcem!
Kosz o kosz szturgnął, a w koszach zawrzasło.
Dzieci w płacz, nuż je spokoić szturchańcem...
Wtem tłumacz, co nas, jako owce z pola,
Rachował, krzyknie: «Dwóch głów braknie! Hola!» —

Spojrzeli wszyscy po sobie, jak owo
W tym wieczorniku woskowe figury,
Co kiedy Chrystus o zdradzie rzekł słowo,
Obrócą oczy i patrzą się: Który?
I każdy siedzi z kręcącą się głową,
Sam w sobie trwożny swej ludzkiej natury,
A tylko Judasz, co zwąchał się z biesy,
Patrzy w twarz Panu, a dzierży się kiesy.

Rzuciłem okiem raz, i jużem wiedział:
Żdżarskiego brakło i brakło Magiery!

  1. Tak się wiedziały (gw.) — Tak się rozumiały...