Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 10 091.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Tu łódź się czarna szczeliną przeciska,
Tu inszą z drogi odtrącim, jak kłodę.
Port zawalony był, jakoby miasto,
Rozbudowane tłumno a wieżasto.

Piękna to jednak rzecz, niech co chce będzie,
Na własne oczy zobaczyć te dziwa!
Zaś, gdy człek wróci, i na swojej grzędzie
Roztrząśnie snopa z tych cudzych ziem żniwa,
To choć w pomierzchu za piecem usiędzie,
Zostaną na nim te blaski, te szkliwa[1],
I będą świecić, jak nici pajęcze,
Kiedy w nich słońce zapali swe tęcze.

A ledwiem sobie to pomyślał, Boże!
Ty wiesz, jaka mnie ogarnęła skrucha
I jakie w oczach stanęły mi zorze,
I wiatr zaleciał, co z pól naszych dmucha!
Więc czując, iż się we mnie serce porze,
Wstrząsłem się w sobie i podałem ucha
Ku naszym, co tam w żywym ogniu stali,
Nie dbając na żar, i ziemi patrzali.

Właśnie Pietr Brandys prawił: — «Słyszta, kumie!
Przecie tak w durniach ostać się nie możem,
Przed tą królową!»[2] — A Łuka: — «Jak umie,
Tak niech ją wita naród słowem bożem.
Je katoliczka, to juści zrozumie!» —
Wtem Roch: — «Co będę gadał?... Człek się morzem
Dość umordował! Aż we łbie mi chrzęści...
Od gęby — głupi chłop; mądry — od pięści».

  1. Szkliwo — polewa błyszcząca, szmelc, emalja; tu przen. piękność, czar.
  2. Wedle zapewnień kłamliwych ajentów miała witać emigrantów w Brazylji na brzegu królowa z całym dworem.