Jako z jasyru i z miejsc zadżumionych,
Tak z pod pomostów lud wychodził onych.
I dziw! Niewiasty nawet się nie żalą,
Tak każde serce nadzieją tam dyszy.
Otwarte usta, źrenice się palą,
Ten, ów już sobie zmawia towarzyszy.
A okręt sunie, za każdą się falą
Bliżąc tym lądom, co wschodzą już w ciszy.
Wtem — «Ziemia! Ziemia!» — zagrzmiały okrzyki...
Więc rzępolista swej dobył muzyki
Zarzyna smykiem to grubo, to cienko,
Aż pies wyć zaczął w kajucie miczmana.
Stary Prokurat przyszczypnął was ręką
Saperski[1], nucąc: «Jeszcze nieprzegrana!» —
Wyrzucił czapkę Stach i przed Zosieńką
Chwycił i krzyknął: «Hej, danaż ty, dana!...»
Więc żydek krymkę zdjąwszy, obszedł wkoło:
Kto miał grosz, rzucał w tę chwilę wesołą.
Ale nieszczęsny Szczęśniak szedł na stronę
I rąk załamał i oczy wbił w morze,
Co mu zabrało i dziecko i żonę.
Nigdy już dla nich nie wzejdą tu zorze...
Patrzy, a wielki łzy toczą się słone
Na twarz znędzniałą; i stoi nieboże,
I głową trzęsie, jak owego ranka,
Niememi usty szepcąc: — «Hanka.. Hanka!...»
A już się wznosił brzeg skalny przed nimi,
Jakby nie dając przystępu do siebie.
- ↑ Saperski wąs — jaki nosili saperzy Napoleona.